Nadszedł siódmy maja
Mimo sensacyjnej atmosfery, która od tygodni poprzedzała koncert kompozytorski od tak dawna milczącego i nie ukazującego się publicznie Beethovena, na widęwni pozostało jednak sporo wolnych miejsc. Stawiła się za to w komplecie cała śmietanka artystyczna miasta i liczni melomani z arystokracji. Podczas koncertu Beethoven ubrany w nowy czarny smoking stał na estradzie obok dyrygenta Umlaufa i przed każdą częścią poddawał tempo. Po IX Symfonii wybuchła spontaniczna owacja. Wszyscy jakby zdali sobie nagle sprawę, że być może po raz ostatni składają hołd największemu z żyjących kompozytorów. On sam nie słyszał już nic. Nadal stał twarzą do orkiestry i chóru, zapatrzony w swoje nuty. Dopiero solistka panna Unger pociągnęła go delikatnie za rękaw i łagodnie odwróciła w stronę publiczności. Wiele osób z trudem powstrzymywało łzy. Już z afisza wiedziano, że symfonia składać się będzie z trzech części czysto orkiestrowych oraz z kantaty na wielki chór, orkiestrę i cztery głosy solowe. Gdy jednak zabrzmiały słowa sławnej Ody do radości Schillera, efekt okazał się porywający. Oda do radości, do braterstwa i miłości — oto co obwieścił światu ten głuchy geniusz, sterany w walce z własnym kalectwem, samotnością i obojętnością ludzi. Teraz, gdy przeszedł wszystkie stopnie rozczarowania, gdy zbliżał się do kresu swej ziemskiej wędrówki, zdobył się raz jeszcze na apel do ludzkości, na wyznanie, że wiara w dobro jest silniejsza od śmierci!